środa, 28 grudnia 2011

Ploteczki z rekrutacji część druga!

Święta się skończyły, dosyć tego leniuchowania. Bez zbędnych wstępów zatem przejdźmy do kolejnej porcji anegdotek i spostrzeżeń dotyczących rekrutacji. Także: zbieram pytania, wątpliwości co do rekrutacji i inszych rzeczy oraz sugestie na tematy kolejnych notek (następna chyba będzie gamerska...)

Do czego może przydać się list motywacyjny?
Otóż, mamy panienkę, aplikującą na stanowisko do Katowic. W cv ma podany adres: z której strony by nie patrzeć warszawski. I teraz, możliwości są dwie: albo pani jest sierota i nie doczytała ogłoszenia, albo planuje przeprowadzkę. Jeśli pani jest sierota, to znaczy że dzwonienie do niej będzie stratą czasu (którego bardzo często brakuje, jeśli ma się do obdzwonienia bagatela, trzydzieści osób). Jeśli planuje przeprowadzkę, to znaczy, że będzie potrzebowała trochę czasu na aklimatyzację, być może będzie miała przez to większe wymagania finansowe, albo będzie chciała dodatku do pensji, a na pewno będzie trudniej umówić ją na rozmowę... Ale przynajmniej będzie wiadomo, że naprawdę chce tę pracę!

W ogóle list motywacyjny to takie fajne miejsce do wrzucania dodatkowych informacji. Przy czym owszem - istnieje duże prawdopodobieństwo, że nikt go nie przeczyta. Ale po pierwsze: dobrze napisany list na pewno nie zaszkodzi. Po drugie, jeśli dostaniesz się na rozmowę kwalifikacyjną, to szansa na przeczytanie przez rekrutera twojego listu gwałtownie rośnie (choćby dlatego, że jest ich osiem a nie osiemdziesiąt czy nawet osiemset).

Patrz ciulu, co załączasz!

Faktura za akcesoria szkolne i plik tekstowy z konfiguracją routera wifi. Naprawdę. Myślę, że nie wymaga to dodatkowego komentarza. Także: sprawdzaj, czy plik nie jest uszkodzony. PDFy są najbezpieczniejsze, PDFy ci wszędzie otworzą, z Open Officem bywa różnie. Jasne, rekruter może wysłać ci maila z prośbą o przesłanie cv jeszcze raz, ale zwykle 1. nie ma na to czasu 2. no jakim ciulem trzeba być, żeby wysłać fakturę za akcesoria szkolne??

Także: naprawdę nie potrzebujemy wszystkich danych dotyczących kandydata! No poważnie, po co nam PESEL? Numer konta? O liczbie dzieci pisałam już w poprzedniej notce, ale takie perełki też się zdarzają. Szczytem była panienka, która zamiast klasycznego życiorysu zamieściła kwestionariusz do firmy pośredniczącej zawierający WSZYSTKO, od numeru dowodu po imiona rodziców. Właściwie dość, żeby wziąć na kobietę kredyt (no ok, o tyle nie dość, że trzeba się jeszcze podpisać na papierku - ale dane jako takie są wszystkie...).

Kilka słów o telefonach

Jeżeli pozytywnie przeszedłeś pierwszą selekcję cv, prawie na pewno przynajmniej raz ktoś z rekrutacji będzie próbował do ciebie dzwonić. "Próbował" jest tutaj ważnym słowem. Ok, ja rozumiem, że ktoś może nie móc rozmawiać w danej chwili, mieć wyłączony telefon albo coś. Ale zdarzają się sytuacje, w której taki ludek nie odbiera telefonu przez SZEŚĆ MIESIĘCY. Mówię poważnie, ogłoszenie kilkukrotnie wznawiane, ludek aplikował za każdym razem i ani razu nie odebrał telefonu. Nie próbował też oddzwaniać. A zwykle jest tak, że próbujemy się dobijać do skutku, więc taki ludek musiał mieć przynajmniej kilka nieodebranych połączeń... z NIE zastrzeżonego numeru.

Jeśli już uda nam się dodzwonić do takiego ludka, to możemy to robić z dwóch powodów: albo chcemy zaprosić na rozmowę/testy, albo zadać kilka pytań (najbardziej znienawidzone: "jakie są pana/pani oczekiwania finansowe", ale są też krótkie rozmówki po angielsku, informacje o rodzaju umowy i tak dalej). Zwykle takie rozmowy przebiegają sprawnie i nie trwają dłużej niż pięć minut. Istnieją jednak dwa, nieco problematyczne rodzaje kandydatów: gaduły i truposze. Gaduły próbują się ze wszystkiego tłumaczyć, informując biednego rekrutera o wszystkich szczegółach swego życia, każde pytanie okraszając porcją dodatkowych - i zwykle zbędnych - informacji. Brutalna prawda: nie mamy na to czasu. Miejsce na takie wywnętrzanie się jest na rozmowie kwalifikacyjnej. Z drugiej strony, sytuacja, w której kandydat odpowiada monosylabami, w dodatku ton głosu wskazuje na wyjątkowe umęczenie, we mnie wywołuje pewien wewnętrzny niepokój. Czy pacjent na pewno żyje? Czy zrozumiał pytanie? Czy mnie w ogóle słyszał? Co się dzieje kurdeeee...

A propos rozmów kwalifikacyjnych

Ja rozumiem, że nie wszyscy aplikujący są bezrobotni, że niektórzy cały czas pracują i nie bardzo chcą zrywać się z rzeczonej pracy, żeby przyjść na rozmowę. Z drugiej strony, ludzie, zlitujcie się - ja też kończę pracę o 17! Ok, jasne, czasem zostaje się po godzinach, ale my też nie chcemy robić z tego reguły! Zwłaszcza, że rozmowy nieraz trwają cały dzień, a wszyscy chcą się spotykać wieczorem. Osiem rozmów po czterdzieści pięć minut i wszystkie po osiemnastej? No ludzie, bądźmy poważni... Z samego rana też się nie zawsze da - po pierwsze, bo my też zaczynamy pracę o ósmej czy dziewiątej, po drugie bo czasem my też musimy dojechać na rozmowy. Jak choćby te nieszczęsne testy w Katowicach, które zaczynały się o 10, bo pociąg z Warszawy szybciej po prostu nie pojedzie. No więc bardzo pana przepraszam, o szóstej rano ni cholery nie damy rady...

"My zadzwonimy"

Wbrew pozorom informacja "to my jeszcze zadzwonimy" nie jest wcale zawoalowanym "to my już panu/pani dziękujemy". Znaczy, może być, ale nie zawsze jest. Rekrutacja to proces. I, wbrew powszechnej opinii, potrafi on swoje trwać. Miesiąc na przykład. Albo dwa. Albo sześć. I uwierzcie, to nie zawsze jest wina rekrutacji. Czasem jest to kwestia menedżera, który nie może się zdecydować, czasem kwestia wewnętrznych regulacji, choroby rekrutera albo strajku kolejowego (tudzież Tour de Pologne). A zwykle po prostu jest to kwestia tego, że przejrzenie tych kilku setek cv, wygarnięcie pierwszej decyzji od menedżerów, obdzwonienie ludków, przeprowadzenie rozmów, zmuszenie menedżera do podjęcia decyzji, wynegocjowanie wynagrodzenia i takich tam PO PROSTU TRWA. Jeśli firma jest w stabilnym momencie swego istnienia, to wszystko to dzieje się całkiem sprawnie. Jeśli nie daj Boże, w firmie zachodzą jakieś większe zmiany, rekrutacji jest dużo równocześnie, a do tego dochodzą inne zadania, które też muszą zostać wykonane, wszystko się przedłuża. I człowiek nagle się orientuje, że jest październik (a przecież przedwczoraj był czerwiec).

I jeszcze jedna anegdotka na koniec

Zdarzyła nam się taka mało rozgarnięta istotka, do której dzwoniliśmy z ofertą pracy. Wszystko już przyklepane, wnioski o zatrudnienie podpisane przez wszystkich dyrektorów czy tam kierowników, zostało tylko spytać panienkę, czy akceptuje warunki i zaprosić na podpisanie umowy. Panienka odbiera telefon, wysłuchuje o co chodzi, po czym stwierdza, że... ona przecież nie brała udziału w żadnej rekrutacji! Nie aplikowała, nie była na rozmowach, w ogóle o co nam chodzi, nie dzwońmy do niej więcej!

...aplikowała DWA RAZY (ostatni raz jakieś dwa tygodnie przed rzeczonym telefonem), była na testach i na rozmowie.

Czasami po prostu człowiek już nie wie, co powiedzieć.

A z innej beczki...

...jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie i nawet mi te 350 kilometrów nie straszne :3