Treść drodzy państwo, treść!
Dorwałam się do mangi "Life" niejakiej Suenobu Keiko. Próbkę tego, co pani potrafi mogłam już wcześniej zobaczyć w "Vitamin" i spodziewałam się czegoś podobnego. Problem polega na tym, że "Vitamin" ma tomik jeden, a "Life'a" właśnie zaczynam siódmy i zaczyna mną trząść. Ilość rzeczy przedstawionych w tej mandze, które są po prostu ZŁE, jest zatrważająca. Także, mnóstwo dowodów na to, że całe zło tego świata bierze się z niedoskonałej komunikacji. No dobra, może nie całe - są jeszcze ludzie chorzy psychicznie.
Mnóstwo psuj w tekście, czujcie się ostrzeżeni. Najlepiej od razu zabierzcie się za mangę i łypcie na notkę w trakcie.
Zacznijmy od początku, pierwszy rozdział, wątek najlepszej szkolnej przyjaciółki bohaterki. Ja pierdykam, jeśli to jest przyjaźń, to ja dziękuję. Najpierw uśmiechy, wspólne lunche, powroty do domu, ogólnie kwiatki i sielanka... a potem wszystko się psuje, bo przyjaciółce zabrakło jaj na wyznanie "słuchaj, chciałabym ci pomóc w nauce do egzaminów do liceum, ale moje własne oceny na tym cierpią, wrzuć trochę na luz, ok?". Stawiam trzecią nerkę, że bohaterka by zrozumiała, ma dobre serduszko i rzeczywiście zależało jej na tej przyjaźni. Rozumiem, dlaczego Shii-chan potraktowała porażkę na egzaminach jako tragedię - sama bym pewnie tak zareagowała. Rozumiem, dlaczego było jej źle z tym, że bohaterka się dostała, a ona nie. Ale nie rozumiem, dlaczego nie mogła powiedzieć jej tak prostej rzeczy jak "potrzebuję też czasu na własną naukę". Komunikacja for the win.
Punkt numer dwa, problem wesołych sadystów i stalkerów (ach, jakże mi brakuje zgrabnego polskiego odpowiednika tego słowa...). Ilekroć ten wątek wypełza na wierzch mam ochotę krzyczeć i rzucać laptopem (żaden laptop nie ucierpiał przy tworzeniu tej notki, nie zrobiłabym przecież Sharon krzywdy). Przemoc seksualna budzi we mnie gigantyczną wręcz odrazę, wstręt, gniew - chyba przede wszystkim gniew - aż trudno to wyrazić słowami. Oczywiście, przemoc jako taka jest zła, ale jeśli wmieszać w to sferę intymności... Człowiek nigdy nie powinien być traktowany jak przedmiot. Kropka.
I nie będziemy teraz kontynuować tego wątku, bo mi ciśnienie za bardzo skacze.
Dalej, plotki i znęcanie się. Tragedia omyłek po prostu, byłoby śmiesznie, gdyby tak nie bolało. Dziewczyna idzie pogadać z facetem po szkole? Na pewno chce go odbić koleżance! On przyszedł do jej mieszkania? No to przecież niemożliwe, żeby jej matka wynajęła najlepszego ucznia w klasie jako korepetytora. Bohaterka twierdzi, że nie zrobiła nic złego? KŁAMIE.
Cenię sobie szczerość. Chcę ufać ludziom. Chcę wierzyć, że natura ludzka jest raczej dobra. Przeraża mnie, jak bardzo jeden, nic nie znaczący detal może urosnąć w głowach ludzi, jak może stać się dobrym powodem do nienawiści. I do jej okazywania w sposób nadzwyczaj fantazyjny.
Także: JA PIERDOLĘ, gdzie w tej szkole są nauczyciele?! A przepraszam. Są przecież. I umywają ręce. Niczego nie widzą. Zrzucają winę na ofiarę. Normalnie prawie jak Giertychowskie "zero tolerancji" - wystające gwoździe się dobija, a to przecież ofiara jest plamą na honorze szkoły, nie sprawcy, nie? W końcu to ofiara (wreszcie) znalazła w sobie dość odwagi by powiedzieć głośno "ta kryształowa panienka, taka grzeczna i miła, znęca się nade mną od miesięcy, niszczy mi rzeczy, życzy mi śmierci, każe wynosić się ze szkoły". Na pewno nie potrafi współpracować w grupie. Albo ma problemy z percepcją. Musi się nauczyć działać z ludźmi, nawet jeśli "nie lubi" pewnych osób w grupie. No bomba kurde balans. A jedyna osoba, która próbuje być prawdziwym pedagogiem (zabiera się do tego od dupy strony, ale przynajmniej próbuje) zostaje zaszufladkowana jako "wciskająca nos w nie swoje sprawy".
I (jak na razie) ostatni punkt tego rage'a - skąd Japończycy biorą takie suki? Małe siksy, co to ledwo odkryły co mają między nogami, a manipulują ludźmi bez najmniejszego wahania czy wyrzutów sumienia. A przy tym świetne aktorki, normalnie trzy Oskary się należą. Tak, wiem, że to postępujący trend i w naszym polskim bajorku też się takie znajdą... Ale patrząc na częstość występowania zjawiska w mangach i anime robi się to cokolwiek niepokojące.
Dla wyjaśnienia - nigdy nie doświadczyłam zjawiska "fali", którym tak straszono mnie przed pójściem do gimnazjum. Zdarzały się docinki, dogryzy, podkradanie plecaków - ale plecak zawsze się znajdował w tzw. regulaminowym czasie, a dogryzy nigdy nie przekroczyły pewnych granic. Okrucieństwo młodych przecież ludzi przedstawionych w tej mandze przeraża mnie. Jak można tak nie liczyć się z uczuciami drugiej jednostki? Dla mnie nie do pojęcia.
Jest w tym całym bajzlu jeden jasny punkt. Sojuszniczka. I budująca się w bohaterce odwaga, siła by powiedzieć "nie!", by krzyknąć "nie zrobiłam nic złego". Może uda jej się wyjść z tego cało. Nawet jeśli blizny - zarówno te na sercu jak i nadgarstkach - zostaną na całe życie.
I od lżejszej strony - zawsze byłam przeciwniczką dopatrywania się pairingów tam, gdzie ich nie ma... Ale ja pierdykam, między Ayamu i Hatori naprawdę wydaje się być coś "bardziej" niż zwykła przyjaźń X___x
Także, ich relacja kojarzy mi się trochę z relacją Genevieve/Robin. Minus fakt, że Robin się już zdążyła całkiem nieźle pozbierać.
Mema nie będzie, i tak już za dużo literek.
PS. LOL, kawałek dalej, "It's karma, bitch". Bohaterce rośnie kręgosłup, dobrze!
Ostatni punkt rage'a - Japończycy raczej nie wybijają się w produkcji takich manipulantów (wnioskuje z obserwacji otoczenia), natomiast jako jedni z nielicznych robią o tym komiks i z tych nielicznych są najpopularniejsi. ;>
OdpowiedzUsuń